9.12.2014

Życie bez telefonu. To możliwe?

Poniedziałkowe poranki bywają trudne. Wczorajszy wyjątkowo dał mi się we znaki, bo nie dość, że zaspałam, to jeszcze w pośpiechu zapomniałam wziąć ze sobą telefonu. Na cały dzień! Tzn. na osiem godzin do pracy. Gdy się zorientowałam, nie było już czasu, żeby po niego wrócić.

I co teraz? 
Na początku była lekka panika, bo bez telefonu to przecież jak bez ręki. Potem jednak  pomyślałam, że w sumie jeszcze jakieś 15 lat temu ludzie żyli bez komórek i jakoś sobie radzili. Keep calm Lidziu - myślę - to tylko kilka godzin, bez przesady. Jednak... nie musiałam długo czekać, żeby odczuć brak komórki. Jak zwykle rano wyciągnęłam słuchawki i gdy po 5 minutach rozplątywania chciałam je podłączyć, przypomniałam sobie, że nie mam przecież do czego.
Okej, trudno, do pracy mam blisko, obędzie się bez podkładu muzycznego.

I jak było?
W ciągu dnia kilkakrotnie łapałam się na tym, że chcę spojrzeć na telefon, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przyszedł jakiś sms, czy ktoś nie dzwonił, co tam słychać na Instagramie itp. (btw ile razy w ciągu dnia spoglądacie na telefon, nawet wtedy gdy nie dzwoni? Albo jak często w autobusie lub w metrze wyjmujecie telefon, żeby pogapić się na wyświetlacz zamiast na ludzi siedzących naprzeciwko?).

Ale to jeszcze nic.
Moim największym zmartwieniem było jednak to, że ktoś może coś ode mnie chcieć i nie będzie mógł się dodzwonić, i - co oczywiste - będzie się martwił i zastanawiał, dlaczego nie odbieram i czy nic mi się nie stało. Wyobrażałam sobie, że jak wrócę do domu na pewno w telefonie będę miała milion nieodebranych połączeń i pierdyliard wiadomości.


Jak zapewne się domyślacie, moje przypuszczenia się... nie sprawdziły. Po powrocie z pracy łapczywie dorwałam się do telefonu i okazało się, że nie ma żadnego (podkreślam żadnego) nieodebranego połączenia, a jedynie SMS od operatora z informacją, że wystawili mi rachunek. Rozczarowanko? Chyba trochę tak. Nikt się o mnie nie martwił? Szkoda, ale w końcu to chyba dobrze, bo przecież tego się obawiałam najbardziej.
Może telefon był mi mniej potrzebny niż mi się wydawało? 


Jakieś wnioski?
Ten cały "incydencik" z brakiem telefonu uświadomił mi, jak bardzo jestem uzależniona od komórki. I nie chodzi mi tylko o uzależnienie jako nałóg, lecz także jako coś, bez czego trudniej jest funkcjonować, od czego zależy wiele spraw. Bo z telefonem łączy mnie wiele: bez niego nie zapłacę za zakupy przez internet, nie umówię się na spotkanie po pracy, nie zadzwonię do Ediego - powiedzieć mu, żeby nie kupował pieczywa, bo ja wracając do domu zaszłam do piekarni.
Pamiętacie ile razy umawiając się z kimś na spotkanie lub imprezę mówiliście "dobra, zdzwonimy się jeszcze"? Wyobrażacie sobie (albo pamiętacie) jak to było kiedyś, bez telefonów komórkowych, gdy trzeba było umawiać się w konkretnym miejscu i czekać cierpliwie na siebie, bez możliwości wysłania SMS-a "gdzie już jesteś, bo ja czekam?". Cóż, takie były czasy. Miało to oczywiście swoje plusy, bo nikt nie zawracał komuś głowy SMS-ami "gdzie jesteś", "kiedy będziesz" itp. Po prostu się czekało. Teraz, gdy są telefony jest o wiele prościej. 

Czy więc życie bez telefonu jest możliwe? 
No jasne, ale co to za życie;-) A tak serio, myślę, że z telefonem jest nie tyle lepsze, ile po prostu dużo łatwiejsze:)



A na koniec jeszcze krótki dialog z serii pancek:

Edi: co to za pralka ci się wyświetla na telefonie w górnym rogu?
Panckowa: To nie pralka, to Instagram...

Paaaa!


Znajdź mnie tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz