– Lidziuuuu! [tak, to moje imię:-)]
Słyszę (mimo dużych słuchawek na uszach) dobiegające z łazienki wołanie. Jako że tylko kilka
osób tak "pieszczotliwie" się do mnie zwraca i tylko z jedną z tych osób mieszkam, odpowiadam od razu:
– Co tam, Edi?
– Chodź na chwilkę.
Idę.
– No co tam?
– Umyj mi plecy – mówi i wciska mi w rękę gąbkę z kleksem
zielonego żelu pod prysznic na środku.
Czekam.
– No dalej, śmiało, noł, plis.
– Czekam na magiczne słowo.
– No przecież powiedziałem „plis”.
– Chcę po polsku.
– Proszę – mówi automatycznie – ... Zresztą chyba nie muszę
cię prosić, bo to wchodzi w zakres obowiązków małżeńskich.
– Nie ślubowałam ci mycia ci pleców, tylko miłość, wierność
i uczciwość...
– No właśnie – uczciwość – jak ja ci myję plecy, to chyba
będzie uczciwie, jak ty mi też umyjesz?
PS. Aż boję się zapytać o definicję fragmentu "oraz-że-cię-nie-opuszczę" :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz