Odpowiedź na to pytanie – wbrew pozorom – nie jest taka oczywista.
Powiedzieć, że po to, aby podciąć końcówki i odświeżyć kolor, to tylko
wierzchołek góry lodowej. Naprawdę.
Zrozumiałam to jakieś osiem miesięcy temu.
Nie wszyscy fryzjerzy rozumieją istotę swojego zawodu. Niektórzy
z nich to zwykli rzemieślnicy pozbawieni wyobraźni, inni samozwańczy pseudoartyści,
a jeszcze inna część to prawdziwi fryzjerzy z krwi i kości. O tym ostatnim
gatunku będzie dziś mowa.
Jeżeli kobieta idzie do fryzjera i cały czas siedzi spięta
przed ostatecznym efektem wizyty to znaczy, że ma chujowego fryzjera. Tak, na
serio, chujowego. Bo wizyta u fryzjera musi być przyjemna i tylko prawdziwi
fryzjerzy zdają sobie z tego sprawę. Kiedyś przeczytałam, że sedno pracy
fryzjera tkwi w rozmowie z klientem. Bulszit. Fryzjer trajkoczący jak katarynka
i z wysiłkiem szukający kolejnego tematu zapychającego, według niego,
niezręczną ciszę to już przeszłość. A wiecie dlaczego? Bo kobiety chodzą do
fryzjera nie po to, by wysłuchiwać czyichś problemów (swoich i tak mają
wystarczająco dużo), ale żeby odpocząć. To czas (godzina, pół) kiedy mogą
zamknąć oczy i oddać się w ręce fryzjera, pomyśleć na spokojnie albo nie myśleć
wcale i się wyłączyć. Jednym słowem wejść do swojego pudełka o nazwie
„fryzjer”.
O co chodzi z tym pudełkiem?
Nie wiem, czy znacie taki filmik (krążący już od dłuższego
czasu w sieci) o różnicach pomiędzy mózgiem kobiety a mózgiem mężczyzny. Jeśli
nie, możecie go obejrzeć tutaj. No więc, według tego filmiku mężczyźni
mają swoje pudełko „nicości”, do którego uciekają, gdy chcą odpocząć. U kobiet
natomiast wszystko jest ze sobą połączone i bez przerwy wchodzi ze sobą w jakieś
relacje. Wbrew temu, co twierdzi autor filmu, sądzę, że kobiety też mają takie
swoje pudełko, tylko nazywa się ono „fryzjer”. Myślę, że dobry fryzjer to taki,
który nie przeszkadza kobiecie w wejściu do tego pudełka.
Dlaczego zrozumiałam to dopiero osiem miesięcy temu?
Bo właśnie jakieś osiem miesięcy temu zmieniłam fryzjera i
natrafiłam na panią Agnieszkę, fryzjerkę z krwi i kości, która doskonale zna
ideę swojego zawodu i za każdym razem jak u niej jestem wciela ją w życie. Ma
fach, a oprócz tego widać, że zajmowanie się włosami sprawia jej… hmm
przyjemność. Acha, no i wydaje się, że zna teorię o pudełku nazywającym się
„fryzjer”!
Skąd to wiem?
Oczywiście, nie pytałam jej, bo wzięłaby mnie z głupka,
zresztą nie wiem, czy ona oglądała ten filmik. Ale to, co ona wyprawia z
włosami sprawia... że do swojego pudełka nie wchodzę, ale wjeżdżam luksusowym czerwonym
porsche carrera. Okej, zapędziłam się w metaforach. Chciałam po prostu powiedzieć,
że w czasie wizyty u niej mogę się całkowicie zrelaksować i odprężyć, nie martwiąc
się przy tym o swoje włosy. A o to w końcu chodzi!
Doświadczenie uczy
Mam porównanie, bo moje wcześniejsze przygody z
fryzjerami nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Raz kiedyś na przykład w jednym
salonie poprosiłam o zrobienie delikatnych „miękkich” fal na swoich długich
włosach (unaoczniając pani fryzjerce mój zamysł w postaci wydrukowanego z
internetu zdjęcia J. Lo.). Pani spojrzała na kartkę, kiwnęła porozumiewawczo
głową i zaprosiła na krzesło. Zapowiadało się dobrze. Jednak póżniej... Moje
obawy co do efektu końcowego rosły proporcjonalnie do liczby cienkich plastikowych
wałków na mojej głowie, a nadzieja na fryzurę jak z przyniesionego załącznika
wyparowała razem z resztkami wilgoci z moich włosów, gdy pani włożyła moją „zawałkowaną”
głowę pod wielki klosz i włączyła suszenie. Efekt końcowy był dramatyczny
(tudzież traumatyczny). Wyglądałam jak owca przed strzyżeniem (żebyście mieli
wyobrażenie - tak wygląda owca przed strzyżeniem: KLIK).
Także tego.
Dlatego, już podsumowując, w życiu trzeba pukać, aż się
uderzy, a fryzjera szukać, aż się znajdzie tego właściwego, do którego chodzi
się z przyjemnością, a nie jak na... ścięcie;-)
PS. Na zdjęciu Panckowa na krześle, bynajmniej nie elektrycznym, ale też jakby czekając na ścięcie (to dobre ścięcie;)).
See you!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz