11.11.2014

Marsz, marsz do domu!


Gdy zaczynałam pisać ten tekst, sytuacja była jeszcze opanowana. Szedł marsz. Spokojnie, bez incydentów. Bo tak miało być, bo w tym roku wyznaczyli inną, bezpieczniejszą trasę – przez Most Poniatowskiego. Wtedy jeszcze było świętowanie. Teraz, gdy wyglądam przez okno, widzę czerwoną łunę nad Warszawą, a w relacji na żywo w telewizji już padają hasła: chuligani, regularne bójki, obrzucanie petardami i racami, agresja, pierwsi ranni, zamaskowani bojówkarze.

Czyli jak co roku. Już od czterech lat.

Zastanawiam się, co mają w głowach ci ludzie, którzy zakładają ochraniacze na zęby i kominiarki na głowy, a potem wychodzą na ulice, żeby wszczynać bójki, rzucać kamieniami i wyrywać płyty chodnikowe. Mają jakąś ideę, coś nimi kieruje? Jest coś oprócz agresji? Czy cały rok czekają właśnie na ten dzień, kiedy mogą wyjść na ulicę i wyładować swoją złość?

Tacy niepodlegli, tacy wolni. 

A potem te same pytania: kto zaczął pierwszy, kto kogo sprowokował, kto został bardziej poszkodowany… Tylko nie będzie komu sprzątać, a po takim świętowaniu sprzątania jest dużo, bo powyrywane są chodniki i słupki, porozrzucane butelki po benzynie. Normalnie jak po bitwie o niepodległość.

Dziwne, że tęcza jeszcze nie została podpalona, ale przecież dzień niepodległości jeszcze się nie skończył…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz