5.06.2014

#1 PANCEK

Sytuacja w osiedlowym markecie.
Przy kasie stoi facet z jedną kulą, na oko 30 lat, jakby się czai, coś tak się kręci, ocenia sytuację.
Podchodzę z całym koszykiem zakupów, ustawiam się za nim w kolejce, a on mówi, że proszę przede mnie, ja tu się jeszcze namyślam itd.
No to kasuje mi pani sklepowa te zakupy, trochę nie ogarniam, bo po włożeniu litra mleka, sałaty lodowej, dwóch żubrów, 3 pomidorów, płatków owsianych i zupy marwit na obiad mrożona pizza już nie chciała się zmieścić w biodegradowalnej siatce. Pakuje więc to, co się mieści, a resztę w rękę, zmierzając do metalowej półeczki tuż przy kasie, na której będę mogła wszystko starannie upchać w torbie za 40 groszy.
I gdy tak sobie wykładam te zakupy, żeby włożyć je za chwilę ponownie, słyszę pana od kuli, mówiącego niby-speszonym, niby-tajniackim głosem:
- poproszę mały ibuprom i paczkę unimili,
- ibuprom i paczkę czego? - dopytuje dyskretna pani sklepowa
- i paczkę unimili - odpowiada ze szczękościskiem pan przyczajony.
I nic by nie było w tym śmiesznego, bo to przecież ludzka rzecz kupić prezerwatywy, gdyby nie numer na koniec...
Facet płaci, bierze resztę, przechodzi obok mnie w momencie gdy próbuje wcisnąć kwadratowe pudełko pizzy do torby - patrzy i mówi z troską:
- pęknie pani.
I nie mogłam się powstrzymać, tzn. śmiech powstrzymałam, ale podniosłam głowę i mówię mu:
- wie pan, mi jak pęknie to pół biedy, gorzej jak panu pęknie.
Jego wyjście było równie szybkie jak zakupy, które zrobił.

PS. miało być krótko, ale nie mogłam się powstrzymać przed nakreśleniem całej sytuacji:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz